poniedziałek, 23 września 2013

BONUS: Wyprawa po Felix Felicis

 Ciepłe promienie grudniowego słońca delikatnie muskały zimne, marmurowe ściany zamczyska będącego siedzibą jednej z najbardziej sławnych magicznych szkół – Akademii Magii Beauxbatons. Powietrze przesycone morską wilgocią było przyjemnie chłodne i nie dokuczliwe jak na północy Francji, gdzie o tej porze roku pojawiały się już pierwsze nieprzyjemne przymrozki. Lazurowe niebo zdobiły gęsto niewielkie, puchate obłoczki niezapowiadające jednak żadnych opadów.

 Mimo że w tym okresie czasu cały magiczny świat żył nowinkami z Turnieju Trójmagicznego, odbywającego się w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart, którego największą niewiadomą był udział w rozgrywkach nieletniego Harry'ego Pottera (we Francji niejeden złośliwy czarodziej twierdził, że chłopak startuje w zawodach dzięki sympatii dyrektora Hogwartu – Albusa Dumbledorea – który zapewne majstrował przy Czarze Ognia jeszcze przed pojawieniem się reprezentantów innych magicznych szkół), zwyczaje panujące we francuskiej akademii ani trochę nie uległy zmianie. 


 Wręcz przeciwnie, wraz ze zbliżającymi się feriami świątecznymi nauczyciele zadawali uczniom coraz więcej prac domowych, jakby chcąc im uzmysłowić, że muszą niezwykle ciężką pracą i wysiłkiem zasłużyć sobie na ponad tygodniowy odpoczynek w gronie rodzinnym. Na czas tychże wolnych dni cała społeczność uczniowska jak i grono pedagogiczne, nie wyłączając dyrektora placówki, opuszczało zamczysko pozostawiając je pod opiekę tysiąca morskich elfów strzegących miejsca przed nieproszonymi gośćmi, jednocześnie dbających o ład i porządek całego wnętrza.


 A było o co dbać, bowiem wnętrze całej budowli, chronione grubymi, marmurowymi murami, skrywało w sobie wiele drogocennych, niebywałych skarbów.
 Bogactwo Holu Głównego, Komnaty Jadalnej, 
wszelkich korytarzy czy sal lekcyjnych zdumiewało niejednego przybysza. 
Ściany pokryte były kosztownymi tapetami zdobionymi wzorami ze szczerego złota bądź szlachetnego srebra. Podłogi wysłane były grubym, miękkim dywanem z drogiego materiału w kolorze rubinowej czerwieni. Tu i ówdzie stały rozmaite meble – małe stoliki wykonane albo z kryształu, albo dębowego drewna, krzesła i stołki obite materiałem w tym samym kolorze co dywan. Nawet podłużne, drewniane ławy, mogące pomieścić ponad piętnaście osób, raziły po oczach przesadnie wypolerowaną powierzchnią. Całe pomieszczenia oświetlały wielkie, diamentowe żyrandole.

 Na każdym stoliku jak i wielkim, długim stole znajdującym się w Komnacie Jadalnej, w której uczniowie i nauczyciele wspólnie spożywali posiłki o stałych i niezmiennych godzinach, znajdowały się miseczki wypełnione po brzegi miętowymi cukierkami. Ucząca bowiem obrony przed czarną magią i sprawująca w owej chwili rządy nad szkołą, Mademoiselle Violin*, nie mogła zdzierżyć u nikogo nieświeżego oddechu. Nieraz zdarzało się, że podczas lekcji, gdy wyczuła wydobywający się z czyichś ust nieprzyjemny odór (a obdarzona była bardzo mocnym i wrażliwym na wszelkie bodźce zapachowe węchem), wypraszała zgorszona daną osobę z klasy, nie chcąc jej widzieć przez resztę dnia.

 Pokoje zamieszkiwane przez uczniów Beauxbatons wyróżniały się natomiast wręcz przesadną skromnością. 
Łóżka wyposażone były w twardy niewygodny materac, jedną poduszkę i cienką kołdrę. Okna zasłaniały skromne, jednak zawsze czyste i pachnące, śnieżnobiałe firanki. Drewniana podłoga często skrzypiała przy każdym kroku, drażniąc swoją chropowatą powierzchnią.  Każdy miał do dyspozycji niewielkiej wielkości komodę, w większej części wypełnioną błękitnymi strojami szkolnymi oraz odświętnymi, eleganckimi ubraniami, które uczniowie mieli obowiązek ubierać w porze obiadowej. 
W pomieszczeniach znajdowała się też wspólna biblioteczka, przy każdym łóżku stał niewielki nocny stolik, a w kątach pokojów przeważnie porozstawiane były sztalugi, które uczniowie zabierali ze sobą na lekcje sztuki.
 Jak twierdzili nauczyciele, ten ubogi wystrój wnętrz miał na celu nauczyć uczniów pokory i zniszczyć w nich jakiekolwiek zalążki materializmu.



~*~
 Było niedzielne popołudnie. Na godzinę przed obiadem w Komnacie Jadalnej już zebrało się mnóstwo uczniów. Ostatni dzień tygodnia był dla nich czasem wolnym od wszelkich zajęć. Nie musieli nawet zakładać szkolnych szat, z czego najchętniej korzystała większa część płci pięknej, demonstrując jedna przed drugą swoje najlepsze stroje.

 W pewnym momencie do pomieszczenia, niczym burza, wpadła Jessica Lanneugrasse - wysoka i smukła siedemnastoletnia czarownica czystej krwi, której nigdy nie trzeba było nikomu dwa razy przedstawiać, gdyż zarówno urodą jak i zimnym, ciężkim do zaakceptowania charakterem bardzo mocno zapadała każdemu w pamięć.
 Nastolatka szybko zlustrowała swoimi fiołkowymi oczami całą salę, a gdy wreszcie namierzyła poszukiwaną osobę, dumnie założyła za ucho kosmyk gładkich, prostych włosów w odcieniu platyny, po czym ruszyła zdecydowanie w jej kierunku, potrącając i ciskając niewidzialnymi błyskawicami każdego, kto stanął jej na drodze.
 Zatrzymała się dopiero obok siedzącej przy stole kościstej dziewczynie, której średniej długości blond włosy urozmaicone były rzucającymi się w oczy pasemkami w kilku odcieniach różu. 

Nastolatka tak pochłonięta była zapisywaniem już kolejnej stopy pergaminu, że nawet nie zauważyła pojawienia się w pobliżu obecności innej osoby.

- Odrzuć tą nudną pisaninę na bok i zgadnij, czego właśnie się dowiedziałam! – Jessica silnym ruchem wyrwała dziewczynie pergamin tak, że naderwał się lekko i spadł niedbale na podłogę.


 Jej towarzyszka wpatrywała się przez chwilę w leżący u jej drobnych stóp papier, po czym skierowała swoje wielkie, lazurowe oczy na siedzącą obok niej siedemnastolatkę. Dopiero po chwili zatrzepotała powiekami, jakby budząc się z magicznego transu i uśmiechnęła się szeroko.


- Twoi rodzice w końcu pozwolili ci się wyprowadzić?


- Oj Marlene, Marlene – Lanneugrasse zaśmiała się zimno. – Zawsze byłaś zbyt głupia na zgadywanki – dziewczyna położyła na stole niewielką kopertę w liliowym odcieniu, a napotkawszy pytające i jednocześnie nadal wesołe spojrzenie dziewczyny wywróciła poirytowana oczami. – To są dwa bilety na specjalny, świąteczny pokaz najnowszej kolekcji Palomy Picasso, który odbędzie się... już w Boże Narodzenie w Paryżu!


- Jejciu – dziewczyna zawinęła sobie na palec różowy kosmyk włosów, radośnie wpatrując się w leżącą przed nią kopertę. – Kocham projekty Palomy! Myślisz, że gdy tam będziemy to...


- Właściwie to nie miałam zamiaru z tobą tam iść. Myślałam raczej nad... męskim towarzystwem.


 Jessica delikatnie zmrużyła oczy, po czym odwróciła głowę w dobrze znanym jej kierunku. Zaledwie kilka miejsc po jej lewej stronie zebrana była grupka najbardziej popularnych w całym Beauxbatons siódmoklasistów. 

Wśród nich największe zainteresowanie budził przystojny i wysportowany kapitan szkolnej drużyny quidditcha – Richard Aragon.
 Niejedna nastolatka prawie mdlała pod wpływem spojrzenia jego szmaragdowych oczu, a szelmowski uśmiech młodzieńca wywoływał gorące rumieńce na porcelanowych twarzyczkach młodych Francuzek.


 W całej szkole wiadomo jednak było, iż Richard należy do pięknej Jessici. Chociaż oficjalnie nie tworzyli pary, młody Aragon spędzał w towarzystwie siedemnastolatki bardzo dużą część wolnego czasu, co niezwykle odpowiadało czarownicy. 

Nie przeszkadzał jej nawet fakt, że Francuz przeważnie zagadywał ją o ojca, mającego wielkie wpływy jeżeli chodzi o francuską reprezentację quidditcha, do której Richard pragnął dostać się, odkąd opanował podstawy latania na miotle.
Dlatego też towarzyszył młodej Lanneugrasse na wszelkich bankietach i innych imprezach, na których obecni byli również jej rodzice.


 Dziewczyna, nie chcąc wstawać z zajmowanego przez siebie miejsca, tak długo mierzyła chłopaka wzrokiem, aż po chwili ich spojrzenia spotkały się ze sobą – dopiero wtedy dała mu niemy znak głową, że chciałaby zamienić z nim kilka słów.


 Richard z lekkim ociąganiem w końcu opuścił otaczającą go grupę kolegów, którzy domyśliwszy się o co chodzi, pokiwali ze zrozumieniem głowami, wracając szybko do wcześniejszego tematu rozmowy.
 Chłopak, będąc jeszcze oddalony od Jessici na bezpieczną odległość, już dostrzegł znajomo wyglądającą kopertę. Jęknął w duchu, gdyż wiedział że czekać go będzie kolejny z tych sztywnych i nudnych wieczorów spędzonych w towarzystwie rozkapryszonej siedemnastolatki.


 Ale czego nie robi się w celu spełnienia własnych marzeń? 


Wziąwszy głęboki wdech przyspieszył kroku, chcąc mieć już to wszystko za sobą.

- Boże Narodzenie? – Burknął pod nosem, gdy Francuzka przedstawiła mu całą sprawę.


- To tylko kilka godzinek – zapewniła go, uśmiechając się z przesadzoną słodyczą. – Tatuś też powinien się tam zjawić!


 Usłyszawszy te słowa, siedemnastolatek już miał przystać na tą niezbyt kuszącą propozycję, gdy nagle uderzyła w niego pewna myśl.


- Wybacz, Jessico, ale jeżeli nie zaliczę jutrzejszego testu z eliksirów na minimum Powyżej Oczekiwań, a opanowałem zaledwie garstkę obowiązującego materiału, będę nie tylko uziemiony w domu przez całe Święta, ale ojciec zabroni mi korzystać z mojego najnowszego sprzętu do quidditcha.


- I naprawdę nic nie możesz zrobić? – Rozpacz w głosie Jessici bynajmniej nie była powodem współczucia dla przystojnego Francuza; wszystkie myśli dziewczyny skupiły się wokół jednego problemu: będzie musiała stawić się na pokazie bez partnera.


- Niestety – Richard zaśmiał się z goryczą. – Musiałbym mieć niezwykłego fuksa, żeby w ogóle zdać ten test, a co dopiero uzyskać jedną z najwyższych ocen!


 Młoda Lanneugrasse dawno przestała go słuchać. Oblizawszy nerwowo wyschnięte wargi, zaczęła przeczesywać wzrokiem całe pomieszczenie, modląc się w duchu, by znaleźć osobę, będącą w stanie pomóc jej zrealizować pospiesznie wymyślony plan.
 Uśmiechnęła się z satysfakcją, gdy jej oczy odnalazły nieopodal trójkę całkowicie pochłoniętych żywą dyskusją czwartoklasistów.


- Myślę, Richardzie, że znam sposób, by odrobinę pomóc szczęściu dotrzeć do ciebie.


 Wyraz zdziwienia w zielonych tęczówkach siedemnastolatka jeszcze bardziej podsycił poczucie dumy w chłodnym sercu dziewczyny.
 Usadowiwszy się wygodniej na krześle, przeczesała palcami swoje jedwabiste włosy, po czym znów odwróciła się w stronę trzynastolatków.


- Ej, ruda!


 Dźwięczny głos Jessici zwrócił uwagę większej części młodzieży znajdującej się w Komnacie Jadalnej. Nie zwróciła na siebie jednak uwagi tej jednej, konkretnej osoby.
 Gdy kilka razy jeszcze ponowiła nawoływanie, prawie każdy miał swój wzrok skierowany w stronę trójki uczniów z czwartego roku. 


 Do Beauxbatons uczęszczała bowiem tylko jedna rudowłosa dziewczyna i znajdowała się właśnie w obserwowanym towarzystwie.


- Do diabła, Marmouget! – Krzyknęła rozwścieczona Lanneugrasse. – Ogłuchłaś czy co?!


 Dopiero w tym momencie dziewczyna osiągnęła sukces. Jej oczy napotkały na swojej drodze parę orzechowych tęczówek wpatrujących się w nią bez najmniejszego zainteresowania.
 Siedemnastolatka ze zniecierpliwieniem machnęła głową, dając rudowłosej do zrozumienia, że chciałaby z nią pomówić.


 Carine Marmouget** – bo tak nazywała się dziewczyna o najoryginalniejszym w całej akademii kolorze włosów – jakby specjalnie chcąc opóźnić nieodwołalną już konwersację, powoli podniosła się ze swojego miejsca i posyłając swoim kompanom porozumiewawcze spojrzenie, niezbyt pospiesznie ruszyła w kierunku Jessici.


 Gdy już się przy niej znalazła, założyła ręce na piersiach, nie zaszczycając ani jednym spojrzeniem ani przystojnego Richarda, wciąż stojącego przy boku Lanneugrasse, ani siedzącej obok niej Marlene.


- No, no – cmoknęła głośno, uśmiechając się z wyraźną ironią. – Co sprawiła, że Królowa Lodu Jessica postanowiła ze mną pomówić?


 Słowa Carine sprawiły, że Marlene musiała wepchnąć sobie do ust dwie miętówki w celu powstrzymania nagłego chichotu, a sam Richard uśmiechnął się szeroko, co nie uszło uwadze już i tak rozzłoszczonej Lanneugrasse.


- To nie będzie długa rozmowa – warknęła przez zaciśnięte zęby, po czym, odliczywszy w myślach do dziesięciu, dumnie uniosła podbródek. – Mam dla ciebie zadanie do wykonania, Marmouget. To bardzo honorowa sprawa - zniżyła głos do maksymalnego szeptu. - Musisz zdobyć dla mnie, a właściwie to dla Richarda, fiolkę Felix Felicis.


 Carine przymknęła powieki, ze zrezygnowaniem kręcąc głową. Do czegokolwiek potrzebny był dziewczynie eliksir powodujący szczęście, bardzo dobrze wykombinowała sposób zdobycia potrzebnej mikstury.


 Prawie każdy uczeń Beauxbatons wiedział, że młoda Marmouget jest ulubienicą goblina Amoura uczącego eliksirów. Codziennie sprzątała pracownię lekcyjną, a także robiła porządek w pomieszczeniu przypominającym wielką spiżarnię, gdzie na wysokich regałach mieściło się mnóstwo rozmaitych eliksirów, naparów z ziół i rzadko spotykanych korzeni, a także wiele innych płynów o przeróżnych, często zaskakujących właściwościach.
Dla nastolatki zafascynowanej eliksirami miejsce to było rajem na ziemi. Samego profesora Amoura ceniła całym sercem – był dla niej kimś na wzór osobistego mentora.


- Jakie korzyści ja z tego odniosę? – Zapytała się po chwili milczenia, gdy do jej uszu dobiegł odgłos nieznośnego stukania obcasów drogich bucików Jessici o podłogę.


- Satysfakcję z tego, że pomogłaś osobie będącej w potrzebie?


 Pod wpływem bezczelnego, kpiącego uśmieszku nastolatki, Carine poczuła jak na jej policzki wpływają dwa krwiste rumieńce, a drobne dłonie odruchowo zaciskają się w pięści. 


 Jakże miła ochotę pokiereszować tej jędzy jej przesadnie wypielęgnowaną buźkę.

- Wierz mi, Lanneugrasse, satysfakcję sprawiłoby mi utopienie cię w oceanie. Myśl o pomocy tobie powoduje we mnie raczej utratę poczucia własnej wartości...


- Phi, uważaj, bo uwierzę, że jakiekolwiek posiadasz!


 Tego było za wiele. Trzynastolatka już chwytała najbliższą miseczkę z miętówkami, by móc wysypać jej zawartości na głowę wrednej znajomej, gdy jej wzrok spotkał się z błagalnym spojrzeniem Richarda.


 Westchnęła głęboko. Nawet ona nie miała ochoty odstawiać szopki przed tym przystojnych chłopakiem, mimo że w głębi duszy śmiała się z dziewczyn próbujących zrobić jakiekolwiek wrażenie na młodym Aragonie.


- Widzę, że naprawdę bardzo zależy ci na zdobyciu eliksiru dla Richarda, Jessico – rzekła ze złowieszczym uśmiechem, obserwując grę emocji na twarzy wręcz załamanego siedemnastolatka. – Ufam, że twoje poczucie własnej wartości, wybitnie wyższe od mojego, pomoże ci w wymyśleniu planu B, gdyż ja za nic nie mam ochoty z tobą współpracować.


  Uwadze dziewczyny nie umknęła pospieszna wymiana spojrzeń między siódmoklasistami, która nastąpiła, gdy Carine przesadnie powoli szykowała się do odejścia w kierunku swoich przyjaciół. Gdy usłyszała zrezygnowane westchnienie Lanneugrasse wiedziała, że osiągnęła sukces.


- Więc, czego chcesz, Marmouget?


- Cóż... – dziewczyna specjalnie udawała niezdecydowanie, mimo że już dawno wiedziała, czego zażądać od Lanneugrasse. – Jeżeli ja pomogę w zdobyciu Felix Felicis to ty, wraz z całą swoją wierną świtą, przestaniecie nękać mnie i moim przyjaciołom. Od teraz aż do momentu ukończenia przez was szkoły. Czy wyraziłam się jasno?


 Jessicę warunek ten zaskoczył tak bardzo, że otworzyła szeroko usta, które uformowały się w idealny okrąg. 


 Czy ta dziewczyna nie za dużo sobie pozwala? Za kogo ona się ma?

- Nie za dużo sobie wyobrażasz, smarkaczu? – Wysyczała, chcąc przygasić pewność rudowłosej swoim lodowatym spojrzeniem.


- Wybór należy do ciebie, Jessico. A jeżeli nie wywiążesz się ze swojej części umowy... Profesor Amour dowie się o wszystkim. I, wierz mi lub nie, ale ja odniosę w tym wypadku najmniejsze szkody.


 Nikt nie potrafił znaleźć przeciw temu faktowi żadnych argumentów. Nawet słodka, ale wolno myśląca Marlene wiedziała, że nauczyciel eliksirów traktuje młodą Carine jak własną córkę.


- Świetnie – rzekła rudowłosa z entuzjazmem, nie słysząc przez długą chwilę żadnego sprzeciwu. – Wobec tego do zobaczenia w Holu Głównym równo o północy!



~*~
 Pół godziny po zakończeniu niedzielnego obiadu, Carine w pośpiechu wpadła do swojego pokoju, w błyskawicznym tempie dopadając własnego biurka. 
Układ, jaki zawarła jakiś czas temu wymagał opracowania planu idealnego w każdej części, w każdym szczególe.

 Zniecierpliwionym ruchem wyjęła spinki z włosów, burząc tym samym eleganckiego, staromodnego koka upiętego na samym czubku głowy i odpięła dwa górne guziczki od eleganckiej bluzki. Czarne, niewygodne pantofelki już dawno wylądowały pod łóżkiem w oczekiwaniu na kolejny dzień. 

Carine nienawidziła ubierać się w ten strój, mimo że nosić musiała go zaledwie jedną godzinę dziennie.
 Pozbywszy się czarnego paska od spódnicy, nieprzyjemnie uciskającego ją w talii, dziewczyna na nowo podjęła przeszukiwanie szuflad własnego biurka.


- Jesteś pewna, że to dobry pomysł?


 Rudowłosa drgnęła, uświadomiwszy sobie, że nie jest sama w pomieszczeniu, po czym z popatrzyła z udawanym oburzeniem w kierunku źródła znajomego jej głosu.


- Mogłabyś mnie tutaj nie straszyć? Zawału człowiek może przez ciebie dostać!


  Adeline Vautrin zdawała się w ogóle nie przejmować posłaną jej uwagą. Z arogancką wręcz pewnością siebie rozłożyła się wygodnie na łóżku, podpierając się na łokciu i czujnym wzrokiem obserwując swoją współlokatorkę.


- Możesz wpaść w kłopoty – szepnęła niczym zatroskana matka, po czym zsunąwszy się z łóżka, podeszła do, wciąż przeszukującej biurko, Carine. – Profesor Amour ci ufa...


- Poza tym, nie żal ci marnować Eliksiru Wielosokowego na tych dwoje pyszałków?


 Kolejny głos, tym razem należący do młodego nastolatka, skutecznie oderwał uwagę dziewczyn od lustrowania zawartości najmniejszej szufladki.


 Stojący w progu trzynastoletni brat bliźniak Adeline – Pierre Vautrin – będący męską kopią swojej siostry pod względem wyglądu, gdyż oboje byli tego samego, średniego wzrostu, posiadali te same szare, błyszczące oczy w kształcie dużych migdałów i ciemne włosy, oparł się niedbale o framugę drzwi z tą samą lekkością, jak przejawiała się w ruchach jego bliźniaczki, po czym smutno spojrzał na przyjaciółkę.


- Profesor Amour ci ufa, Carine... Co, jeżeli dowie się o dzisiejszym wypadzie? To go zabije od wewnątrz...


 Oczy chłopca na krótką chwilę zaszły lekką mgłą. Pierre bez wątpienia był jednym z wrażliwszych osób uczących się w Beauxbatons. 

Chociaż wśród kolegów już dawno zyskał przydomki „Mięczak” czy „Beksa lala”, nie próbował na siłę zmienić się w twardziela, będąc dumnym z tego, że jest „młodym mężczyzną niewstydzącym się własnych łez”.

- Wierz mi, Pierre, sama nie jestem z siebie dumna. Właściwie to nie wiem co sobie wyobrażałam, że zgodziłam się na coś takiego, ale... stało się – Carine zmarszczyła delikatnie nosek, a po chwili na jej usta wpłynął szeroki uśmiech. – No i są!


 Z triumfalną miną dziewczyna wyjęła z jednej z szuflad pudełko pełne przeróżnych próbek z eliksirami. Tylko bliźniaki wiedziały o tym prywatnym skarbie młodej Marmouget.


 W Beauxbatons obowiązywał surowy zakaz warzenia jakichkolwiek eliksirów poza pracownią lekcyjną profesora Amoura. Zakaz ten obowiązywał praktycznie od pierwszych lat istnienia placówki, jednak dopiero dziesięć lat po tragicznym wypadku, w którym dwoje uczniów zmarło na skutek wypicia źle przygotowanego przez siebie eliksiru, w szkole pojawiła się niezwykła roślina o nazwie Węchobluszcz.


 Był to niesamowity gatunek zwykłego bluszczu, wymyślony przez jednego z najznakomitszych, anonimowych botaników, jacy żyli we francuskim świecie magii.
 Rosła sobie spokojnie w wielkiej, glinianej donicy znajdującej się w gabinecie dyrektora szkoły, a jej delikatne łodyżki docierały do każdego zakamarka budowli. 

Specjalnie pozbawiona wszelkich właściwości alergicznych, odporna była również na różnego rodzaju uszkodzenia, wyposażona w silne właściwości samo regenerujące.
 Każdy opar z jakiejkolwiek mikstury był przez nią w ułamku sekundy wychwytywany, a obce cząsteczki fruwające w powietrzu sprawiały, że określone łodyżki rośliny barwiły się na kolor jaskrawo czerwony, tworząc wyraźny szlak od gabinetu dyrektora aż do miejsca w którym przygotowywana była nielegalna substancja.
 Jedynym miejscem nieopanowanym przez Węchobluszcz była pracownia lekcyjna do sporządzania eliksirów.


 Carine jednak, jako ulubienica profesora Amoura, od czasu do czasu dostawała od nauczyciela malutkie fiolki niektórych eliksirów w nagrodę za pomoc w porządkowaniu pracowni, a także za posiadaną wiedzę, dużo wykraczającą za podstawowy program nauczania.


- To co? – zagadnęła przyjaciół porozumiewawczo machając im przed oczami dwiema fiolkami z Eliksirem Wielosokowym. – Pomożecie mi w tym przedsięwzięciu?


 Adeline wywróciła znacząco oczami burcząc pod nosem coś na wzór: „Nie wierzę, że to robię”, po czym, zagryzając mocno wargi, energicznym ruchem wyrwała sobie kilka włosów z prostej grzywki gęsto zasłaniającej jej wysokie, majestatyczne czoło.


 Obie dziewczyny znacząco spojrzały na Pierrego. Wiedziały, że chłopak panicznie boi się jakiegokolwiek bólu i nie wyrwie sobie sam nawet jednego włoska – tą cechę charakteru odziedziczył po swojej wydelikaconej matce, która nawet z domu wychodziła sporadycznie, gdyż jej drobne stópki bardzo cierpiały po dłuższych wędrówkach, nie wspominając o skórze wrażliwej na gorące promienie słońca.


- Dobrze, braciszku, bądź dzielny – młoda Vautrin pocieszająco poklepała trzynastolatka po ramieniu, po czym, najszybciej jak mogła, pociągnęła za niewielkie pasmo krótko ściętych włosów; w pokoju rozległ się krótki, cichutki jęk.


- Jesteście kochani – westchnęła Carine, przyjmując od przyjaciółki wyrwane włosy i wkładając je do dwóch osobnych, lnianych woreczków. – Zobaczycie, że to nie pójdzie na marne. Od jutra w końcu nie będziemy żyć w terrorze!


- Obyś miała rację – Pierre skrzywił się nieznacznie, delikatnie pocierając obolałe miejsce. – Niemniej myślę, że możesz się wycofać... To nie twoja wina, że Richard nie nauczył się na test. Nie powinnaś brać na siebie odpowiedzialności za niego... Nie wspominając już o pomaganiu tej bezczelnej Jessice.


 Rudowłosa przymknęła powieki, starając zapanować nad chaosem myśli panującym w jej głowie. Mimo pewności siebie, dalej nie wiedziała, dlaczego zdecydowała się pomóc w zdobyciu tego eliksiru, narażając się na utratę zaufania ulubionego nauczyciela i, prawdę powiedziawszy, dopuszczając się kradzieży.


 Wymyśliła już nawet dla siebie pokutę – nie przyjmie od profesora już ani jednej fiolki z eliksirem. I tak miała ich mnóstwo, jednak teraz, patrząc się na nie, odczuwała lekkie, dokuczliwe mdłości.


 Co się z nią działo?

 Czując na sobie badawcze spojrzenia przyjaciół, speszona opuściła głowę.


- Co się stało to się nie odstanie – mruknęła, zdając sobie sprawę, że bez sensu wypowiedziała te słowa. – Proszę was tylko o to, byście po północy nie wychodzili z pokoi. Jeżeli ktoś ma mieć przekichane w tej sytuacji, to tylko i wyłącznie ja będę tą osobą...



~*~
 Ciemna aura spokojnej nocy opanowała nie tylko okolice zamczyska, ale też każdy zakamarek szkoły.
 Już po nastaniu ciszy nocnej całe wnętrze pogrążone było w zupełnej ciszy, a mroczne korytarze oświetlały jedynie małe płomyczki licznych świec usadowionych w złotych świecznikach przymocowanych do ścian.


 Carine szczelniej zawiązała pasek pluszowego szlafroka, zastanawiając się, czy nie umknąć po kryjomu do swojego pokoju.
 Siedząc na zimnej ławce w Holu Głównym co chwila upewniała się, czy ma w kieszeniach przedmioty potrzebne do zaplanowanej ekspedycji. W myślach analizowała słowa przyjaciela o wycofaniu się z tego szalonego pomysłu. 

Miała ku temu okazję – północ minęła już kilka minut temu, a jej wspólników wciąż nie było.

 Gdy po kilku minutach bezczynnego siedzenia planowała w trybie natychmiastowym wrócić do własnego pokoju, nagle poczuła na swoim ramieniu dotyk ciężkiej dłoni.


Lekko przestraszona obróciła się na pięcie, szybko poznając postacie ukryte w delikatnym półmroku panującym w holu.


- Spóźniliście się – burknęła, nie ukazując przy tym żadnych emocji. – Jak przez was zaśpię dziś rano na śniadanie i pójdę głodna na pierwszą lekcję, to ostrzegam, że nawet eliksir szczęścia nie ochroni was przed moją furią.


- Wybacz – odezwał się cicho Richard, posyłając swojej siedemnastoletniej kompance zniecierpliwione spojrzenie, a potem spoglądając porozumiewawczo na Carine. – Jessica nie wiedziała w jaką pidżamę wystroić się na tą okazję.


 Oburzona Lanneugrasse już zbierała się na jakąś ripostę, ale rudowłosa jedynie machnęła ręką, wyjmując z głębokich kieszeni szlafroka wcześniej przygotowane fiolki i woreczki, wręczając po jednej ze sztuk Richardowi i Jessice.


- Chyba nie muszę wam mówić, jak to działa – rzuciła w ich kierunku, siląc się na obojętny ton, chociaż miała ochotę parsknąć głośnym śmiechem na widok zaskoczonych min siedemnastolatków.


- Ty...


- Jakim cudem...


- Nieważne – spuściła głowę, chcąc ukryć mimowolny uśmiech triumfu, który nagle zagościł na jej buzi. – I tak byście nie pojęli, nawet gdybym tłumaczyła wam to godzinami – nagle zamilkła, po czym posłała dwójce ostrzegawcze spojrzenie. – Nie muszę chyba mówić, że każdy szczegół tej wyprawy zostaje między nami.


 Nie wiadomo czy to pod wpływem jej groźnego wzroku, czy też po prostu przez szok spowodowany obecną sytuacją, oboje skinęli przytakująco głowami, po czym z niechętnymi minami „doprawili” sobie zawartość fiolek zawartością z woreczków, następnie szybkim łykiem opróżniając zawartość szklanych naczyń.


 Nim Carine zdążyła się zorientować, stała w towarzystwie klonów swoich najlepszych przyjaciół. 


 Jakże teraz pragnęła znaleźć się w towarzystwie prawdziwej Adeline i prawdziwego Pierr
ego...

- O mój Merlinie – pisnęła Jessica, z przerażeniem spoglądając na nie swoje ciało. – Czy twoja psiapsiółka wie może, co to jest balsam do ciała? Albo dobry szampon? Matulu, jak ja przeżyję te kilka godzin!


  Carine wraz z kopią brata Adeline spojrzeli po sobie porozumiewawczo. Wyprawa w towarzystwie jęczącej Jessici zapowiadała się niezwykle... Przerażająco.


- Właściwie czemu musieliśmy przybrać postać twoich przyjaciół? – Zagadnął Richard, gdy już szybkim krokiem przemierzali kolejny szkolny korytarz, próbując jak najszybciej dostać się na czwarte piętro, gdzie naprzeciwko gabinetu profesora Amourego znajdowało się pomieszczenie z eliksirami; nagle skrzywił się mimowolnie i złapał za brzuch. – Matulu, czy twój przyjaciel się głodzi?! Mam wrażenie, że żołądek wtapia mi się w kręgosłup!


- To kolejna zdrowa dieta Pierrego... Pojęcia nie mam, na czym ona polega, ale je on tyle, co kot napłakał i wyłącznie same rośliny liściaste – Carine uśmiechnęła się kwaśno, z niemałym rozbawieniem obserwując Jessicę w ciele przyjaciółki, która z poirytowaniem obserwowała „niedopuszczalnie suche dłonie”. – A co do twojego pytania... Stwierdziłam, że tak będzie po prostu bezpieczniej. Profesor Amour już raz nakrył mnie na spacerze po korytarzu w środku nocy. Jak myślisz, co będzie bardziej podejrzane: gdy znów ktoś nakryje mnie w towarzystwie najlepszych przyjaciół, czy w waszym oryginalnych wersjach?


 Milczenie, jakie nastało, przerywane jedynie odgłosem przyspieszonych oddechów, było dla Carine najlepszą odpowiedzią.


 Gdy w końcu znalazła określone drzwi, zaczęła nerwowo przeszukiwać kieszenie szlafroka w poszukiwaniu małego, złotego kluczyka.
Znów na krótką chwilę nawiedziły ją wyrzuty sumienia – profesor tak jej ufa, że podarował jej ten klucz, a ona właśnie bierze udział w kradzieży jednej z fiolek...


 Potrząsnęła gwałtownie głową, czując na sobie wręcz nachalne spojrzenia Richarda i Jessici. Wszystko, byleby jak najszybciej opuścić towarzystwo tej dwójki.
 Z trwogą nastawiła uszu. Z gabinetu profesora Amoura nie wydobywał się żaden dźwięk. Bardzo możliwe, że udał się już na spoczynek.


 Zrobiwszy gwałtowny wdech, dziewczyna szybko wsadziła klucz do dziurki, po czym energicznie przekręciła go według określonego schematu: trzy razy w prawo, dwa razy w lewo, jeszcze raz w prawo i w lewo o kąt stu osiemdziesięciu stopni.
 Następnie wyciągnęła swoją różdżkę i nakazawszy porozumiewawczym wzrokiem swoim kompanom wejść do środka, cicho zamknęła za sobą drzwi na klucz od wewnątrz, po czym, praktycznie bezgłośnie szepnęła:


- Lumos...


  Mrok panujący w pomieszczeniu nieznacznie został rozjaśniony przez światełko wydobywający się z końca magicznego patyka dziewczyny.
 W chwilę później Richard z Jessicą poszli za jej przykładem. Na nieznośnie długą chwilę w pomieszczeniu zapadła zupełna cisza. 

 Dopiero po upływie minuty, bądź dwóch Carine znów spojrzała na siedemnastolatków, a kolejna wersja wyrazu ich zupełnego zdumienia, wprawiła ją w lekką wesołość. 
Doskonale rozumiała towarzyszących jej nastolatków, bo mimo że od dawna już odwiedzała to miejsce, nadziwić nie mogła się jego niezwykłości.

 Panującą ciszę nagle przerwał znaczący zgrzyt. I jeszcze jeden. 

Carine serce zamarło w piersi. Wiedziała co oznacza ten dźwięk – był to odgłos klucza przekręcanego w zamku! 
Mogła się spodziewać, że profesor pójdzie przed snem na wycieczkę do swojego „małego królestwa”... Zawsze był taki sentymentalny.

 Odruchowo pociągnęła za rękaw szlafroka stojącego obok niej Richarda, wyrywając go tym samym z tymczasowego otępienia.
 Gdy do chłopaka dotarł kolejny znaczący odgłos, automatycznie chwycił Jessicę za nadgarstek, po czym skinieniem głowy pokazał Carine jeden z bardziej oddalonych regałów.
 Carine była jednocześnie zbyt przerażona i zrozpaczona, by wymyślić inną opcję. 


Wpadnie. Na sto procent wpadnie teraz przed ulubionym profesorem! Straci jego zaufanie do końca swojej edukacji w tej szkole...

 Gdy drzwi do pomieszczenia otworzyły się bez jakiegokolwiek dźwięku, Carine była w stanie jedynie zdać się na czujność Aragona obserwującego z ich kryjówki profesora. Sama kucnęła tuż przy jego nogach, a właściwie to nogach Pierrego i skryła twarz w dłoniach. 


Jak mogła być taka głupia?


 Dopiero po niekończącej się chwili poczuła jak coś nieznośnie wbija jej się w ramię... Odruchowo poderwała się do pozycji stojącej i wyciągnęła przed siebie różdżkę.
 Po kilku sekundach dopiero zauważyła zdziwienie na twarzy Richarda. Prawdziwego Richarda – widać eliksir przestał już działać... 


 Aż tak długo ukrywali się za tym regałem?

- Poszedł? – Wyszeptała praktycznie bezgłośnie, wspinając się na palce i próbując coś dojrzeć ponad jego ramieniem.


  Siedemnastolatek pokiwał przytakująco głową, ale nagle zmarszczył brwi i odezwał się głosem stłumionym od emocji:


- Gdzie, u diabła, jest Jessica?


 To pytanie sprowadziło rudowłosą do rzeczywistości. 

Obróciła się, a nie spostrzegłszy w pobliżu sylwetki Lanneugrasse, jęknęła ze zrezygnowaniem.

 Jak z małym dzieckiem...


- Wiem, gdzie na sto procent ją znajdziemy.


 Nic więcej nie wyjaśniając, ruszyła przed siebie, wychodząc zza regału i kierując się w dobrze znanym jej kierunku. 

 W milczeniu mijali kolejne szafy zapełnione miksturami będące jedynym wyposażeniem tego pomieszczenia. Uwadze dziewczyny nie uchodziło to, że Richard non stop kieruje światło na inny mebel. Sama nie musiała już tego robić – przebywała tutaj już tak często, że znała na pamięć praktycznie każdą półkę, włączając w to jej zawartość.

 W końcu dotarła na miejsce, według przewidywań napotykając na swojej drodze postać siedemnastolatki – i w jej przypadku Eliksir Wielosokowy przestał już działać: stała teraz w całej okazałości swej nieziemskiej urody przeszukując półki regału, nad którym wisiał ogromny, pozłacany szyld z napisem: WYGLĄD ZEWNĘTRZNY.


 Carine wywróciła oczami, po czym bezszelestnie podeszła do Jessici pochłoniętej przeglądaniem fiolek o barwnych zawartościach.


- Nie zapominasz się czasami? – Syknęła, dając upust nagromadzonej złości. – Mieliśmy się trzymać razem!


 Lanneugrasse drgnęła, zdając sobie sprawę z obecności osoby śledzącej jej poczynania, jednak szybko wróciła do przerwanego zajęcia.


- Zamknij się, Marmouget, przecież jesteśmy razem. I wybacz, ale muszę znaleźć eliksir na rozdwajające się końcówki...


- O nie, twoje niedoczekanie! Przyszliśmy tutaj po Felix Felicis i tylko z tym eliksirem wyjdziemy, czy to jasne?!


 Widziała jak nastolatka szykuje się do kontrataku i pewnie zasypałaby ją stekiem przekleństw, gdyby nie Richard, który zaraz pojawił się u jej boku, chwytając za ramię i delikatnie ciągnąc w stronę wyjścia.


- Spokojnie, Carinie, Jessica dobrze wszystko rozumie. My już pójdziemy do wyjścia, a tym... chyba wiesz, gdzie masz tego szukać.


 Rudowłosa odprowadziła wzrokiem oddalającą się parę, po czym wzdychając ze zrezygnowaniem uklękła i pod najniższą półką wymacała uchwyt malutkiej szufladki.


 Profesor zawsze lubił nagradzać swoich uczniów, a jego podarunkiem była właśnie fiolka eliksiru przynoszącego szczęście. Miał ich bardzo dużo w swoim zapasie. Poczuła nieprzyjemne ukłucie w okolicy serca – po raz pierwszy i ostatni dopuściła się podobnego czynu...


 Gdy była już przy drzwiach, jeszcze raz zlustrowała wzrokiem ukochane pomieszczenie.


- Przepraszam... – szepnęła, kręcąc głową z dezaprobatą.


  Na korytarzu zobaczyła tylko Richarda. Automatycznie zesztywniała ze strachu.


- Spokojnie – odezwał się przyciszonym głosem, jakby czytając jej w myślach. – Poszła już do siebie – spojrzał na dłoń rudowłosej, której palce mocno zaciśnięte były wokół fiolki z magicznym płynem. – Słuchaj, Carine... Przemyślałem wszystko i... nie chcę być oszustem i zdawać tego testu nielegalnie dzięki jakiejś miksturze. Wolę już dostać najgorszy stopień i szlaban u ojca, niż żyć z wyrzutami sumienia. Przepraszam za to wszystko... Dopiero kilka chwil temu dotarło do mnie, że zachowałem się jak kretyn wcześniej zgadzając się na wymysł Jessici.


 Uśmiechnął się przepraszająco po czym porozumiewawczo kiwnął głową na fiolkę znajdującą się w dłoni dziewczyny:


- Zanieś to na miejsce, ja jakoś dam radę bez tego wynalazku – puścił do rudowłosej oczko. – Tata mówi, że jestem "zdolny człek, ale leniwy". Jeżeli jest w tym chociaż trochę prawdy, to powinienem do świtu opanować materiał obowiązujący na dzisiejszy test.


 To powiedziawszy, szybko odwrócił się i ruszył w kierunku powrotnym, jakby bojąc się pytań, jakie Carine mogła mu zadać.


 Dziewczyna obserwowała oddalającą się sylwetkę nastolatka, póki zupełnie nie znikła jej z pola widzenia.
 Sama miała potworny mętlik w głowie. Cały ten układ nagle wydał jej się jakby wzięty z jakiejś dziwnej powieści, której nagle stała się częścią. Pomyślała sobie, że musi rano podziękować Richardowi – dzięki niemu nie będzie skazana na tortury własnego sumienia.


- Życie serio jest dziwne – westchnęła, wracając spowrotem do „małego królestwa”  
profesora Amoura. – Naprawdę dziwne...



~*~
ROZDZIAŁ NIEZBETOWANY!
* Wspomnienie Caroline o nauczycielce możecie znaleźć w rozdziale drugim

** Takie przypomnienie - nim Caroline dowiedziała się o swojej prawdziwej tożsamości, nosiła imię Carine nadane jej przez Adriana i Larę

 Mimo że rozdział może miejscami być sztywny (po raz pierwszy od bardzo dawna pisałam w narracji trzecioosobowej), nie ma tu rozlewu krwi i kończy się happy endem (pierwotna wersja była zupełnie inna, ale jako że rozdział jest "urodzinowy"... nie miałam serca skazywać Caro na obcowanie z bolesnymi wyrzutami sumienia).  Chciałabym Wam tutaj podziękować za wsparcie i wszelkie cudowne komentarze pod poprzednimi postami. Nie ukrywam, że zmotywowały mnie one do działania. Będę tutaj dalej, czasami częściej, czasami rzadziej. Ile rozdziałów zdążę napisać do lata (po zakończeniu liceum wyjeżdżam za granicę do pracy i kto wie czy nie zakończę pracy nad tym blogiem) – tyle opublikuję.Jeszcze raz: dziękuję, że jesteście, Kochani.  Na koniec mała uwaga: nie było mnie tutaj bardzo długo. W ogóle nie było mnie w blogsferze. Zdaję sobie sprawę z ogromu zaległości na Waszych blogach. Ale musicie mnie zrozumieć – jestem w klasie maturalnej, chcę dobrze w maju napisać maturę i to nauka jest teraz moim priorytetem. Blogi mają być dla mnie pewnego rodzaju rozrywką pomagającą w odreagowaniu stresu związanego zarówno ze szkołą jak i życiem prywatnym, a nie przykrym obowiązkiem. Udzielam również korepetycji, mam znajomych i przyjaciół, którym też muszę poświęcić trochę czasu.


 Do rzeczy – najpierw będę czytała u Was „najświeższe” rozdziały, by zobaczyć jak bardzo rozwinęła się akcja moich ulubionych opowiadań, jednocześnie odwiedzając Was i zostawiając jakiś ślad swojego powrotu. A potem, pomału, niczym prawdziwy chemik, analizować będę dokładniej wszystkie poprzednie rozdziały na każdym blogu.Więc, gdy wystrzelę z jakimś zapytaniem, a będzie ono miało związek ze wcześniejszymi rozdziałami, nie obrażajcie się, że mam Wasze dzieła w poważaniu, najlepiej nakierujcie mnie na odpowiednie notki – to będzie dodatkowa motywacja dla mnie. Myślę, że już do końca września wszystko powinno wrócić do porządku sprzed tegorocznych wakacji.


12 komentarzy:

  1. Fajnie, że coś wrzuciłaś ;). Niedługo przeczytam ^^.
    Choć bardzo żałuję, że wkrótce nas opuścisz :(((.

    OdpowiedzUsuń
  2. Aaa , nowy rodzial ! Jaram sie jak pochodnia ! Lece czytac ! xd - LR.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo podoba mi sie ten rozdział. Pokazałaś kawałek zrycia Caroline. Wprowadziłaś swoje pomysły (jak roślina wykrywająca opary z ważonych eliksirów) i wygląd szkoły (co osobiście mi pasuje do tej francuskiej szkółki).
    Zastanawiam się, co kierowało Caroline, że się zgodziła na to wszystko. Podejrzewam, że urok Arona (?) na pewno do tego się przyczynił. Podobało mi się jednak jak się postawiła Jessice. Takiej jej jeszcze nie widziałam i cieszę się, że może taka być ;)
    Postawa chłopaka bardzo mi się spodobała. Walczył o swoje marzenia, ale nie do końce w sposób jaki powinien i zdał sobie z tego sprawę. Bardzo dobrze :) Mam nadzieję, że dziewczynę tez zostawił po tych całych przemyśleniach.
    Podobają mi sie ukrywane eliksiry Caro. Mam nadzieję, że ma je także w Hogwarcie, co kiedyś im pomoże w ciężkich chwilach.Myślałam też, że na końcu weźmie dla siebie ten eliksir, ale podejrzewam, ze wyrzuty sumienia by ją zjadły. Happy end jest i to mi sie podoba ;)
    Przepraszam, że dopiero teraz, ale nie mam na nic czasu. Albo praca albo sesja poprawkowa, a jak już siedzę w domu, to odpoczywam - nie mam siły nawet na czytanie i komentowanie. A o moim opowiadaniu to nawet nie wspomnę ;/

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział cudowny! Jak to dobrze ujrzeć Caroline nawet w takim wydaniu ^^.
    Pozdrawiam,
    Honeyed Girl.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie wiem, czy komentowałam twój blog czy też nie, ale chcę ci powiedzieć, że strasznie się cieszę z twojego powrotu. Jednocześnie jest mi jednak smutno, że za niecały rok zakończysz tego bloga.
    Rozdział bardzo mi się spodobał. Richard na końcu mnie zaskoczył. Nie sądziłam, że będzie kazał odnieść Caro eliksir, ale spodobało mi się to.
    Błędów nie zauważyłam, ale nie jestem dobra w ich szukaniu, szczególnie w środku nocy.
    Powodzenia w ostatniej klasie liceum.
    Buraki ;*.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Buziaki, miałam myśli buziaki!
      Zobacz, nawet pisać poprawnie nie umiem (chociaż można zwalić to na tableta i jego automatyczne poprawki)...

      Usuń
  6. Nareszcie napisalas! Juz sie balam ze sobie odpuscisz!

    OdpowiedzUsuń
  7. Rozdział nawet niezły :D No to Caroline nie miała łatwego życia w sql ;/ Chociaż dobrze że im postawiła warunek, niech sb nie myślą ze są najważniejsi :) Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział :*

    OdpowiedzUsuń
  8. Proszę Cię dodaj następny rozdział.
    Oczywiście ten był super, ale chcę wiedzieć jak potoczą się dalsze losy głównego opowiadania.
    Pozdrawiam, Tonks :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Świetne opowiadanie, jestem ciekawa kiedy Harry dowie się prawdy. Bonus oczywiście też mi się podoba, ale czekam na ciąg dalszy. Jeśli masz ochotę to zapraszam do siebie: http://nietypowa-slizgonka-alex.blog.pl/
    Życzę weny
    XXX

    OdpowiedzUsuń
  10. Strasznie mi się podoba ten bonus. Na pewno przeczytam poprzednie rozdziały :)
    Pozdrawiam, em.
    http://talis-vita.blogspot.com/
    http://potterowskie-co-nieco.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Harry Potter Broom

Obserwatorzy